Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Autentyki - specjalne pozytywne wydanie świąteczne

64 068  
530   40  
Dzisiejsza niedziela nie jest zwykłą niedzielą. Dziś znajduje się paczki pod choinką, dzień przepełnia radość i świąteczna atmosfera. Dlatego też to wydanie autentyków będzie wyjątkowe. Zapraszamy do lektury.

Pochodzę z biednej, wielodzietnej rodziny.
Moja rodzina uczestniczy w akcji "szlachetna paczka", darczyńcy wybierają sobie rodzinę z tajnej bazy danych i przygotowują dla niej paczkę. Wcześniej wolontariusze dowiadują się co jest najbardziej potrzebne, jakie mamy marzenia itp.
Dzisiaj moja rodzina paczkę otrzymała.
Chciałam ogromnie podziękować naszym darczyńcom, którzy przygotowali aż 8 sporych paczek z jedzeniem, słodyczami, potrzebnymi środkami, kosmetykami oraz spełnili marzenie mojej najmłodszej siostry - dostała nowiutką gitarę, a mama dywan, bo wcześniejszy ma już 30 lat i nie nadaje się do użytku.
Jesteśmy wszyscy poruszeni i chcielibyśmy okazać swoją wdzięczność. Mama ze wzruszenia płakała 20 minut.
Mam nadzieję, że to przeczytacie.
Dziękuję i cieszę się, ze istnieją tacy ludzie jak Wy. Wspaniali!

by zizka

* * * * *

Opowiem Wam historie o najwspanialszym człowieku jakiego znałam.

Mój ojciec był lekarzem. Miałam 17 lat kiedy zginął w wypadku samochodowym. Mimo, że minęło ponad 20 lat od jego śmierci, uwierzcie mi, do dziś spotykam ludzi, którzy opowiadają mi o tym, jak wspaniałym był człowiekiem. Powiecie: "Był lekarzem, więc jego obowiązkiem było pomagać ludziom... A poza tym pewnie za tę "pomoc" brał niezłe łapówki" Więc posłuchajcie...

O tym, że zostałam adoptowana dowiedziałam się w wieku 16 lat. To chyba najgorszy wiek na tego typu wieści, ale cóż, tak wyszło. Po pierwszym szoku jakoś to sobie "przetłumaczyłam" i nauczyłam się z tym żyć. Miałam normalny dom, kochających rodziców, brata z którym się wychowałam. Niczego mi nie brakowało, więc o co mieć żal do losu?

Pamiętam, miałam wtedy 26 lat, kiedy pewnego zimowego wieczoru odebrałam dziwny telefon. Dzwoniąca kobieta przedstawiła się imieniem i nazwiskiem, które nic mi nie mówiły. Barbara Jakaśtam wytłumaczyła gdzie mieszka i poprosiła o spotkanie. Chciała, żebym przyjechała do niej, bo musi ze mną porozmawiać. Zażądałam wyjaśnień, bo nie rozumiałam o co chodzi. Wtedy powiedziała: "Już dawno chciałam z Tobą porozmawiać, ale nie mogłam dopóki moja mama żyła." Coś mnie tknęło. Powiedziałam: "Ok, zaraz przyjadę."

Niewielka miejscowość kilka kilometrów od mojego miasta. Zwyczajne gospodarstwo. Gdy podjeżdżam zapala się światło na zewnątrz. Wychodzi po mnie mężczyzna w średnim wieku. Przedstawia się: "Stanisław, mąż Barbary", całuje w rękę, zaprasza do środka. Barbara, kobieta na oko z 10 lat starsza ode mnie stoi pośrodku kuchni z niepewną miną. Przez chwilę przyglądamy się sobie. W końcu wyciągam rękę, mówię głośno swoje imię. Ona na to, ze zna mnie lepiej, niż mi się wydaje, że wie o mnie prawie wszystko. I faktycznie... jest bardzo dobrze przygotowana do tej rozmowy. Wie ile mam lat, jaką szkołę skończyłam, za kogo wyszłam za mąż. Wie, że wiem, że byłam adoptowana. Wreszcie mówi wprost: "Myślę, że jesteśmy siostrami."

Zaczyna opowiadać o sobie, o trudnym dzieciństwie z przydomkiem "Najduch", o ciężkim życiu na wsi, spracowanych, już nieżyjących rodzicach, o ukochanej babci. Potem o tym jak założyła własną rodzinę, o mężu, o dzieciach. I w końcu o Nim. O "aniele stróżu" jej rodziny.

"Opiekował się nami wszystkimi, począwszy od babci, poprzez rodziców, mnie i męża, a skończywszy na naszych dzieciach. Babcia nigdy nie ufała żadnemu lekarzowi tak, jak Jemu, do szpitala pozwoliła się zabrać, tylko jak On powiedział, że jest to konieczne. Wielokrotnie bywał u nas w domu. Przyjeżdżał, badał i gadał, osłuchiwał i słuchał, stawiał bańki i nastawiał kości. Był na każde zawołanie, na każdą prośbę. Dawał skierowania do specjalistów, przepisywał lekarstwa, niejednokrotnie na swoje nazwisko, bo wtedy służba zdrowia nie płaciła za leki, a nam się nie przelewało. W ósmej klasie, jak miałam operacje wyrostka osobiście przyszedł na oddział dziecięcy, żeby dodać otuchy moim rodzicom, zapewnił, że będzie mnie operować Jego kolega i że wszystko będzie dobrze... no i było. Potem jak zaczęłam pracować, a rodzice już nie dawali sobie rady ze żniwami, bez żadnego problemu wypisywał mi i mojemu mężowi zwolnienia, byśmy mogli im pomóc. Prosił tylko, żeby mu nigdy nie "ściemniać" i nie udawać choroby. Mojemu najstarszemu synowi załatwił miejsce w klinice wojskowej, w mieście oddalonym o 100 km, jak mały miał zapalenie opon mózgowych, a najmłodszego wysłał do sanatorium w Rabce (co w tamtych czasach graniczyło z cudem). Zawsze uśmiechnięty, cierpliwy, bezinteresowny. Rozmawiało się z nim jak z kumplem, nie jak z "panem doktorem".

Wiesz Zosiu... myślę, że Twój ojciec wiedział, że jesteśmy siostrami. To dlatego zawsze pomagał mojej rodzinie. Nie wiem... może miał wyrzuty sumienia, że pozwolił nas rozdzielić, że nie wziął nas obu. A może chciał podziękować moim rodzicom, za to, że mnie przygarnęli..."

Barbara ze łzami w oczach wyciąga legitymacje ubezpieczeniowe, zaświadczenia, recepty, zdjęcia rentgenowskie, dokumenty. Wszystkie z pieczątkami i podpisami mojego Taty.

Dwa lata później poznałam moją biologiczną matkę. Okazałam się być jej jedynym dzieckiem.

Dlaczego więc mój Tata tak pomagał Barbarze i jej rodzinie?

To proste...
...bo mógł.

by zosiazile

* * * * *

Historia miała miejsce jakieś 2 lata temu, postanowiłam ją tutaj zamieścić żeby choć trochę poprawić "wizerunek motocyklisty na polskich drogach" - do rzeczy:
Piątek wieczór, razem ze znajomymi robimy zakupy na niewielką imprezę i wtedy radosny nastrój przerywa okropny huk. Wszyscy wybiegamy ze sklepu, jak się okazało ktoś potrącił pieszego (na pasach).
Każdy rozgląda się za sprawcą (który nie przejął się poszkodowanym tylko "najzwyczajniej w świecie" uciekał z miejsca wypadku), dwie osoby zajęły się oznakowaniem miejsca wypadku (trójkąt ostrzegawczy i przestawieniem samochodu za człowieka żeby włączyć awaryjne), oczywiście telefon na 112 z opisem zdarzenia itp.
W pewnym momencie zatrzymuje się mężczyzna na "ścigaczu" i pyta czy trzeba nam pomóc - my tylko, że karetka w drodze; sprawca uciekł - blachy prawdopodobnie takie a takie, marka XX model YY kolor czerwony. Wyobraźcie sobie, że facet odjechał z prędkością dźwięku doprowadzając sprawcę na miejsce jeszcze przed przyjazdem policji.
Z tego miejsca chcę podziękować Anonimowemu Motocykliście z miasta na wschodzie Polski za bezinteresowną pomoc zupełnie obcej osobie.

by dziewczynaharnasia

* * * * *

Krótka(?) historia o tym, że nie warto ulegać stereotypom.

Wracałam z matką od cioci. Ciocia ma domek uroczy, ale na działce otoczonej lasem. Do domku prowadzi dość długa ścieżka przez las, która łączy się z ulicą.
Niestety, panowie, którzy na drodze położyli nowy asfalt nie pomyśleli o zrobieniu zjazdu na leśną dróżkę (która prowadzi też do kilku innych zabudowań) i powstał kilkucentymetrowy uskok.

Przebrnęłyśmy przez las (a padało ostatnio, i droga rozmiękła nieco), matka próbuje wjechać na drogę asfaltową.
Tak, łatwo się domyślić. Przednie koło wjechało, drugie zawisło w powietrzu, a tylne zapadły się w błotko. Samochód się malowniczo zawiesił na uskoku.

Wysiadłyśmy z samochodu, ale dwie drobne kobitki nie miały szans zepchnąć go w którąkolwiek stronę. Zaczęło się już robić ciemno, a droga była raczej mało uczęszczana.

Patrzę - jedzie jakiś samochód. Super! Samochodem okazał się sportowy wózek z przyciemnianymi szybami, na przednich miejscach udało mi się wypatrzeć panów karków. Zwolnili, przejechali obok nas dokładnie się przypatrując. Mnie i matkę oblał już pot, bo sytuacja się robi niefajna.

Wózek odjechał kawałek, zatrzymał się, a z niego wysiada czterech stałych bywalców siłowni. Pierwsza myśl "uciekamy". Ale po pierwsze: matka do biegania się nie nadaje, po drugie: co z samochodem, a po trzecie: co ma być to będzie.

Podeszli do naszego autka, pocmokali, w końcu jeden [K] się odezwał do [R]eszty:
[K]: Wypchniemy go?
[K2]: A co, k#$%a, będziesz stał i się patrzył?

Ja i matka stałyśmy lekko podmurowane. Panowie podeszli, coś zgrzytnęło (pewnie podwozie o asfalt) i oto autko stoi już na asfalcie.

[K]: Jedźcie ostrożnie kobitki, może wreszcie zrobią ten zjazd, bo sam żem tu k#$%a wisiał ostatnio.
Pomachali nam i pojechali.

I niech ktoś powie, że dresy to źli ludzie.

by LaviRezete

* * * * *

Nie będzie to może porywająca historia, ale uważam, że każdy z szanownych Państwa powinien wiedzieć, iż wśród tak zwanych "żuli, meneli" itp, bardzo często zdarzają się jednostki nieprzeciętne, na prawdę pokrzywdzone przez los.

Historia działa się ubiegłej zimy na dworcu PKP w Skierniewicach, mam dosyć głupią tendencję, że gdy wybieram się w dłużą podróż to zawsze przyjeżdżam na dworzec 30-40 minut przed odjazdem...

Po zakupieniu biletu przechadzałem się głównym hallem naszego pięknego dworca (a dworzec na skalę polski mamy nieprzeciętnie czysty i zadbany) i zaczepił mnie takowy "żul".
Chciał 50groszy na jedzenie. Ja natomiast wybierałem się do baru na hamburgera i zaoferowałem mu, że jak chce to niech się pofatyguje ze mną kupie dwa hamburgery.
(Mój piekielny plan był nastawiony na sprawdzenie tego Pana, na jakie to on "jedzenie" zbiera, ku mojemu zdziwieniu, w jego oczach pojawił się błysk jak w oczach dziecka które dostanie zaraz upragnioną od miesięcy zabawkę.
Spytał: "ale czy to nie będzie dla Pana wstyd?!"
Ja: "przecież obaj jesteśmy ludźmi, to czego mam się wstydzić?"
Zabrałem gościa na hamburgera i wtedy nieśmiało aczkolwiek treściwie powiedział, że od paru lat nie mógł znaleźć pracy, a jego były dom to istne piekło, bo żona i synowie w wieku dorosłym, to czysty alkoholizm. Wybrał życie bezdomnego, bo nie mógł już wytrzymać, niestety, żadnej pomocy ze strony naszych państwowych "organów pomocowych" nie dostał.
Gdy ja już się zacząłem zbierać, szczęka mi opadła, facet nie tyle podziękował za posiłek, co stanowczo nalegał abym szukał go jeśli tylko będę miał w zanadrzu jakiś remont lub coś, bo on pracował przy tym przez wiele lat i będzie wdzięczny za każdą robotę.

Dodam tylko, że od gościa nie było czuć ani alkoholu ani papierosów... po prostu prawdziwy przykład osoby skrzywdzonej przez los. Ja, ani nikt znajomy niestety remontu ostatnio nie prowadził, więc i nie miałem po co go szukać, ale wierzcie mi, że instynktownie wiem, że ten Pan na prawdę potrzebował pomocy i oprócz głupiego hamburgera za 4,50zł prawdopodobnie dawno nie dostał pomocnej dłoni. Tymczasem MOPS z tego co widzę wspiera ochoczo prawdziwych meneli z dzielnicy nędzy, tylko dlatego że narobili bachorów. Ale na wódkę zawsze jest...

by kpaxian

* * * * *

To były nasze początki w Anglii. Żyło się dość skromnie, a nawet bardzo skromnie, bo z jednej pensji utrzymać 4-osobową rodzinę nie było łatwo, mimo, że mieszkaliśmy na pokoju. Wnioski na benefity złożyliśmy, ale na to czeka się miesiącami, a nawet i dłużej. W domu, w którym wynajmowaliśmy pokój mieszkał jeszcze młody chłopak i starsza pani z córką. Pewnego dnia pani (powiedzmy) Teresa, zapytała nas, czy chcielibyśmy jakieś zabawki dla dzieci (2 synków, wówczas w wieku 1 i 2,5 roku), bo ona ma znajomą w pracy, której o nas opowiadała i ta znajoma ma jakieś zabawki po swoich dzieciach, którymi się już nie bawią. Oczywiście chcieliśmy, bo z Polski zabraliśmy dosłownie po jednej zabawce, a na nowe nas nie było stać. Po jakimś czasie, znajoma tej pani Teresy, Gosia, poprosiła o spotkanie. Zaprosiliśmy ją na kawę. Okazało się, że jesteśmy w podobnym wieku i nasze dzieci też! Porozmawiałyśmy sobie o życiu w UK, o naszej sytuacji, o dzieciach itp. Wywarła na nas wszystkich bardzo miłe wrażenie. Dwa dni później dostałam telefon od Gośki, z pytaniem, czy może nas znów odwiedzić. Gdy zobaczyłam ją w progu domu, po prostu oniemiałam - Gośka i jej mąż obładowani torbami z zakupami i z uśmiechami na twarzy stwierdzili, że byli na zakupach i zrobili też trochę dla nas! Były tam produkty spożywcze, słodycze i owoce dla dzieci, ale też komplet naczyń, sztućców, kilka garnków, toster, miski kuchenne i kilka podobnych rzeczy. W bagażniku mieli jeszcze łóżeczko dla naszego młodszego synka. Oczywiście, nie wzięli od nas za to wszystko ani pensa! Byliśmy naprawdę wzruszeni i szczęśliwi. Dzięki nim nasz start na obczyźnie był o wiele łatwiejszy. Nigdy nie zapomnę tego, co dla nas zrobili "obcy ludzie"!

by nightnurse

* * * * *

Było to parę lat temu.
Szedłem sobie ulicami miasta wpatrzony pod nogi.
Nagle jak spod ziemi stanęło przede mną 3 dresów i wyskakują z tekstem:
- Masz problem?
Ja oczywiście odpowiedziałem, że nie, a oni na to, czy na pewno i jeden z nich podaje mi komórkę i mówi, że wypadła mi z kieszeni.
Jednak są jeszcze wspaniale dresy.

by slowik

* * * * *

W zeszłym roku z pewną grupką osób przygotowywaliśmy paczkę w ramach Szlachetnej Paczki. Polega to na tym, że na stronie akcji znajduje się baza rodzin potrzebujących pomocy, umieszczony jest opis członków, ich sytuacji i spis rzeczy, których potrzebują najbardziej. Tak się złożyło, że wybraliśmy rodzinę, która potrzebowała m.in. pralki. Stwierdziliśmy, że ich historia jest na tyle poruszająca, a sytuacja tak beznadziejna, że zrobimy co w naszej mocy, żeby wszystko z listy znalazło się w paczce.
Skompletowanie paczki zajęło nam ok. tygodnia, jednak nigdzie nie mogliśmy znaleźć pralki, która by mieściła się w naszym jednak niewielkim budżecie. Wiadomość jakoś rozniosła się po znajomych i po dwóch dniach dostałam telefon od właściciela sklepu agd, żeby przyjść i obejrzeć pralkę, bo wydaje mu się, że mogła by się przydać.
Po przybyciu na miejsce zastaliśmy nowiutką pralkę całkiem niezłej firmy. Właściciel spytał, czy taka by się nadała, my oczywiście potwierdziliśmy i trochę przestraszeni zapytaliśmy o cenę. Co się okazało, pan nie chciał za nią nic. Powiedział, że dobrze wie ile znaczy pomaganie w potrzebie, bo sam kiedyś znalazł się w niewesołej sytuacji i otrzymał tak wielką pomoc, że do dziś próbuje się wypłacić właśnie pomagając innym. Nie dał się namówić na chociaż stówkę. Na koniec dorzucił jeszcze żelazko.

Rodzina, dla której robiliśmy paczkę była w siódmym niebie. Mam nadzieję, że wszystko, co dostali, a w szczególności ta pralka, służą im do dziś.
Parę dni później znajomy pojawił się w sklepie z flaszką dla pana wspaniałego.

by leadintogold

* * * * *

Pierwszy to mój wpis, więc o największym aniele jakim znam, choć czasem kawał z niej drania - czytaj - o mojej mamie i złotych policjantach.

O tym jak dobry uczynek dopadnie cię wszędzie (będzie długo).

Rodzicielka moja pracuje od dziesiątków lat w zawodzie położnej i od kiedy tylko pamiętam dom był pełen świeżo upieczonych matek, z którymi wiązały się najróżniejsze historie, jak i dalszych i bliższych sąsiadów w innych niż matczynych sprawach. Nadmienię jednak, że historia miała miejsce ponad 15 lat temu, kiedy mieszkałyśmy w bardzo małej wiosko/gminie na mazurach. Diabeł tam mówił dobranoc, a wrony zawracały. Mama pracowała w Ośrodku Zdrowia, gdzie wykonywała obowiązki nie tylko położnej, ale i jakie się tylko dało, bo pracowników niewielu itd. Zatem była ona "kierownikiem" laboratorium i krwipobieranium jak również jeździła na wizyty domowe nie tylko w charakterze położnej ale i ot, zwykłej pielęgniarki - podawanie leków, kroplówek. No i właśnie z tym wiąże się połowicznie ta historia. (Przepraszam za długaśny wstęp, ale jest on dość istotny).
W odleglejszej części naszego Zadupia (jakieś 30 km w las) mieszkała sparaliżowana kobieta, która nie dość, że unieruchomiona (polegała niemal całkowicie na pomocy anielskich sąsiadów i córki), to jeszcze zżerało ją jakieś choróbsko. Pewnej zimy nawrót choroby i przepisane kroplówki 2x dziennie. Jednak na tym nieszczęść nie koniec. Kobiecie strasznie pękały żyły, więc nie było "chętnych" do podawania leków. Z racji tego, że mama moja miała największy procent udanych zabiegów i najwięcej praktyki spośród koleżanek stwierdziła, że nie będzie wszystkich unieszczęśliwiać i podjęła się zadania, mimo że nie jej rewir i takie tam. Suma sumarum rodzicielka tłukła swój prywatny samochód (bo o tej porze służbowy był już w użytku przez kogoś innego) i po tych wertepach dojeżdżała rano i wieczorem do owej kobieciny. Przypomnę, że była zima, zimno jak cholera, śniegu nie wiadomo ile i leśna droga, którą mama pokonywała dzień w dzień przez kilka tygodni praktycznie co pół roku; co się polepszyło i leki zostawały odstawione to za kilka miesięcy była powtórka "z rozrywki".
Mijały tak lata.
Rodzicielka w pewnym momencie stwierdziła, że musi skończyć studia położnicze (1. dla wyższych zarobków 2. z powodu zbliżającej się reformy służby zdrowia - wchodziły Kasy Zdrowia i kontrakty dla pielęgniarek i położnych). Jeździło zatem dziewczę na drugi koniec Polski do Lublina. Jeździła po pracy, w nocy, całą noc by następnego dnia być na zajęciach, czasem jeżdżąc "nie po drodze" by wziąć ze sobą koleżankę ze Skądziś. Co się działo podczas tych podróży, to głowa boli (powiem tylko, że pewnego razu zasnęła za kierownicą i obudziła się podczas wyprzedzania furmanki), a między innymi taka oto historia:

Mama, jak zawsze, pędzi ile maszyna dała (Kubica z niej niezły), bo znów jechała "na około" z ratunkiem koleżance w potrzebie, po długim dniu w pracy. No i pech chciał, że obsuszyli mamę radarem w okolicach Kocka, przy czym mama nawet niebieskich nie zauważyła (jak zawsze łapali zza krzaka) i radiowóz ją musiał gonić. Rad nie wola mama zatrzymuje pojazd, koleżanka w bek, bo przecież one ledwie mają pieniądze na benzynę i jedzenie. Przychodzi funkcjonariusz A, dokumenty do kontroli, czy wie pani z jaką prędkością Pani jechała, tu jest teren zabudowany a pani jechała dwukrotnie ponad limit i takie tam. Proszę z nami.
Mama wysiada na miękkich nogach z samochodu i w myślach tylko liczy ile to będzie i czy starczy (nadmienię, że w tamtych czasach płaciło się na miejscu). Funkcjonariusz B gotów do wypisania mandatu wyjął w międzyczasie bloczek i łyp w dokumenty po nazwisko i adres. I tu mu się trochę mina zmieniła.
- To Pani jest Alina Anielska z Zadupia?
- Tak. - odpowiada zmieszana zatrzymana
- To Pani jest ta słynna położna z Zadupia?
Mama musiała być zbita zupełnie z pantałyku, (słynna? no skąd?) ale z nadzieją, że nie będzie tak źle.
- To Pani podawała leki tej kobiecie co miała taką-a-taką chorobę i pękające żyły?
- To ja.- odpowiedziała mama, nie kryjąc zdziwienia.
- Bo ja jestem tej kobiety syn. W domu bywam rzadko, więc się nie spotkaliśmy, ale moja siostra i mama opowiadały mi dużo o Pani.
Potem nastąpiły słowa podziękowania, zwrot dokumentów i kolejna seria podziękowań. Mama dalej osłupiała wraca do samochodu i zabeczanej koleżanki.
- Mów, Alinka, ile. Jakoś damy radę.
- Nic.
- No weź jaj sobie nie rób. Jak to nic?
Streściwszy rozmowę między funkcjonariuszami a mamą ruszyły w dalszą drogę błogosławiąc policjantów. Kto by pomyślał, że dobry uczynek w miejscu A zostanie wynagrodzony w miejscu X, w najmniej spodziewanym momencie. Jak nic Karma. Dobry uczynek cię wcześniej czy później dopadnie.

P.S. Funkcjonariusze nie tylko nie ukarali mamy mandatem, ale poinformowali przez radio kolegów na trasie o zbliżającej się wariatce w takim, a takim aucie i żeby jej nie zatrzymywać, bo to dobra kobieta jest. Oczywiście niezbyt ufali temu, że "wariatka" zwolni, zwłaszcza, że drogi jeszcze kawał a czasu niewiele.

Pozdrowienia dla wszystkich złotych policjantów.

by jamajka

* * * * *

Historia, która jest dowodem, że znieczulica nie jest aż tak powszechna jakby się mogło wydawać.

Dzień, jak co dzień, jadę do pracy zacnym środkiem transportu, jakim jest tramwaj, niewiele pasażerów, przystanek za przystankiem mija i nagle na jednym z nich czas postoju niestandardowo się wydłużył. Słyszę, jak motorniczy przez radio krzyczy coś o pogotowiu, pasażerowi wysiadają zobaczyć, co jest powodem tego stanu rzeczy, ja za nimi. Okazało się, że na drodze leży starszy Pan, lekko się porusza trudno ocenić czy to zasłabniecie czy jakiś atak padaczki. Konsternacja ludzi, ktoś rzuca pojęcie boczna bezpieczna, słyszę, że ktoś dzwoni na Pogotowie. Uwierzcie mi lub nie z 10 osób rzuciło się do ułożenia bocznej bezpiecznej. Musiałam ich „przegonić”, bo widać było, że Panu wstyd jest i próbuje się ruszyć. Pozycja boczna przyniosła widoczna ulgę w oddychaniu, więc ze spokojem mogliśmy czekać na przyjazd pogotowia. I NIKT nie narzekał, że spóźni się do pracy czy szkoły, wszyscy grzecznie czekali na karetkę.
Najbardziej utkwiło mi w pamięci fakt, iż jakaś uczennica wyciągnęła z torby swój strój na wf by podłożyć starszemu Panu w formie poduszki pod głowę i nie straszny był jej ślinotok owego Pana, bezinteresownie ocierała jego łzy, co więcej „Pan w garniturze” przyklękł i trzymał starszego Pana za rękę i spokojnie przekonywał go, że wszystko będzie dobrze. Gapie się rozeszli, żeby Pana nie stresować, pogotowie przyjechało i naprawdę troskliwie i delikatnie się Panem zajęło.

Tak, więc można!

by ktos

* * * * *

A na zakończenie dobra rada od oiko:

Tak sobie siedzę i myślę, i przychodzą mi do głowy różne psie myśli... (oops... właśnie mi się przypomniało... )
Myślę o złodzieju, który wyciągnąwszy portfel ze sporą zawartością nie miał na tyle honoru, żeby choć dokumenty wrzucić do skrzynki na listy... Myslę o pani z okienka, któraż to pani nie przyjęła petenta, bo z trzydziestosekundowym opóźnieniem przy okienku się pojawił... Staje mi przed oczami sąsiadka, co w krzyk do administratora uderzyła, bo "marmur jej wiercą!!!" - kiedy montowali podnośnik dla niepełnosprawnych...
Sto i więcej sytuacji - i twarz się krzywi i serce twardnieje i otoka cynizmu coraz mocniejsza nad duszą....
A zaraz z tyłu, w kolejce, tak jakby po prośbie...
Cała dzielnica pomogła, kiedy dziecko potrzebowało kosztownej rehabilitacji... Dyrektor banku dał pożyczkę (za ładne oczy) na własną odpowiedzialność... Ordynator wysłuchał, wziął pod opiekę i nadzorował nad operacją i nie chciał ani grosza... Pani (inna) z okienka zawiadomiła (choć nie miała ani obowiązku, ani pozwolenia), że kończył się termin na złożenie ważnych dokumentów...Szczery uśmiech i bezinteresowna chęć pomocy w sklepie, bo chciany zakup u konkurencji się znalazł...
Sto i więcej sytuacji i twarz się uśmiecha i serce rośnie i wiara w człowieka coraz silniejsza kwitnie w duszy....

Bo wcale nie trzeba być wspaniałym, by nim być.

Dziękuje każdemu kierowcy, który zwalnia widząc kałuże; kierowcy autobusu, który czeka na biegnącego; pielęgniarce, która pielęgnuje; lekarzowi, który słucha pacjenta; biurokracie, który potrafi odłożyć pieczątkę; adwokatowi, co potrafi doradzić według potrzeb, a nie cennika; mechanikowi, który naprawi tylko to, co zepsute... I paru miliardom innych osób, które dają mi świadomość tego, że nie jest źle...

Zauważajmy takie miłe drobnostki, a nasze życie stanie się piękniejsze.

Redakcja Joe Monster pragnie życzyć wszystkim zdrowych, pogodnych i Wesołych Świąt!

Na zakończenie jeszcze akcja, którą wszyscy popieramy - Szlachetna paczka



Oglądany: 64068x | Komentarzy: 40 | Okejek: 530 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało