Dziś o odkryciu francuskiego handlarza, szczerej córce, kobiecie u mechanika oraz o piórze i programiście. Zapraszam do lektury.
JUŻ WIE
Tata mojego kolegi (znany działacz i dziennikarz Solidarności z lat 80-tych), który załapał się na azyl we Francji w '81, posiada sobie drugą żonę. Polkę, która z kolei dostała obywatelstwo ze względu na ukończoną Sorbonę i coś tam jeszcze.
Generalnie mieszkają na takim zadupiu, że - jak to się mówi u żabojadów - nawet mera tam nie ma (no tak jest - stoją dwie chałupy w szczerym polu, 10 km do cywilizacji, to jedna chałupa to na pewno mer).
Pojechali na "pchli targ" do pobliskiego miasteczka. Oczywiście tuż przed "zamknięciem", coby jak najniższe ceny wytargować od chcących iść do domu żabojadów.
Kasia postanowiła kupić całkiem ładny komplet talerzy, ale wiadomo - targować się trza.
Kupiec zażyczył sobie niebotyczną sumę 50 franków (tak, to było dość dawno) - czyli jakieś 25zł.
Kasia oczywiście "a bo tu ubity", "a bo tu zarysowany" .... handlarz zmęczony, głodny, zły, co chwilę opuszcza z ceny, ale Kasia nie ustaje w swoich marudzeniach.
W końcu handlarz wkurzony mówi: "A bierz je pani za darmo w cholerę!".
A Kasia jakby się zacięła "a bo tu coś kolorek wyblakły, a bo nie wiem czy nam będzie pasować do reszty..."
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą