Szukaj Pokaż menu

17 dziwnych tradycji weselnych

91 025  
182   52  
Małżeństwo to świętość wiążąca ludzi od wieków. Po ślubie przeżywamy wzloty i upadki, ale jedno łączy każdego - jest to ważna ceremonia, pełna emocji i może delikatnego pijaństwa. W różnych kulturach funkcjonuje wiele tradycji, a jako istoty przywiązane do nich, staramy się je szanować. Niektóre mogą być jednak postrzegane jako dość niezwykłe.

#1. Ślub z drzewem

1

Rzeczy, których nie widuje się na co dzień VII

120 631  
577   27  
Dzisiaj między innymi inwazja kotów, zaginiony oddział Spartan oraz kwadratowe koła.

#1. Aresztowanie Stormtroopera

Skiosku - czyli weseli i niezwykli klienci jednego z polskich kiosków VI

89 877  
669   31  
Sambojka pisze: Starszy gość, na pewno po siedemdziesiątce, typ emerytowanego urzędnika, niedosłyszący, więc mówię do niego patrząc mu w oczy, nieco wolniej i wyraźniej. Zjawia się co jakiś czas po ten sam zestaw: papierosy, zapałki, gazeta. Tym razem zaskoczył mnie pytaniem:
- Czy pani może mi wymienić te papierosy?

- Na jakie?
- Na takie same, tylko z innym napisem, bo ten jest straszny.
"Palenie zabija" - głosi napis umieszczony tam przez Ministra Zdrowia, który jest utrzymywany między innymi z pieniędzy z akcyz. Szukam i nie znajduję, na wszystkich "Palenie zabija", Palenie zabija", "Palenie..." Obracam się i oznajmiam klientowi:
- Innego napisu nie znalazłam.
- Proszę jeszcze raz dobrze poszukać.
Szukam, raczej po to, żeby go upewnić, bo ja już widzę, że "Palenie zabija"...
- I co?! Jest?! - drze się, myśli że nie dosłyszę jak on, czy co? A że stoję nieco dalej i tyłem do niego, krzyczę:
- Palenie zabija!
W tym momencie weszła klientka.
- Słucham?! - klient.
- Palenie zabija!!!
Reakcja klientki była natychmiastowa:
- Co jest?! Czego się pani wydziera?! Przecież ten pan jest w takim wieku, że na pewno to wie! Niechże mu pani sprzeda te papierosy! O co tyle krzyku?

* * * * *

- Krzyżówki panoramiczne, proszę.
- Są na tych półkach - wskazuję dłonią, nie palcem, bo nieładnie.
- Na których?
- Na o, tych - wskazuję palcem. Wskazującym. Po coś się ten palec tak nazywa, prawda?
- Że tu?
- Tak - palec kreśli kółeczko w powietrzu.
- Ale panoramiczne?
- Tak jest na nich napisane.
- Bo one mają z boku trudniejsze wyrazy. Chcę takie, żeby tam były naprawdę trudniejsze, nie takie, co wiem. To są?
- Pani poszuka na tych półkach - palec, kółeczko - i sama oceni, ja nie wiem, które są dla pani trudniejsze, a które łatwiejsze.
- A pani nie może?
- Nie. Skąd mam wiedzieć, które dla pani są trudniejsze?
- A dla pani?
- Dla mnie? No nie wiem, nie rozwiązuję takich krzyżówek.
- Ale gdyby pani miała rozwiązywać?
- To bym się im przyjrzała po kolei i sama wybrała - palec dźga powietrze wskazując upierdliwą klientkę.
- To wezmę... te! - chwyciła pierwsze z brzegu, nawet im się nie przyglądając. Wzięła... Jolki, co zauważyłam zaraz po jej wyjściu.

* * * * *

Żuje gumę, mlaskając przy tym nieelegancko:
- Czy kupię u pani pudełko na biżuterię? - wyciamkała.
- Nie.
- A na pierścionek? - mlask!
- Też nie. Przecież to biżuteria.
- Nie - zażuła.
- Aha.
Co będę się z ciamkającą klientką kłócić.

* * * * *

- Gotuj krok po kroku?
- Tam, na półce.
- A... Moje gotowanie?
- Zaraz obok, na tej samej.
- A Przepisy czytelników?
- Mam tu, koło kasy.
Kładzie to wszystko na ladzie po dwa egzemplarze.
- Mój syn się będzie żenił - tłumaczy się - a ono gotować nie umie. Jeszcze mi go zagłodzi, nie będę czekać, nauczę to gotować, myślę. Tylko że ono nie chce się uczyć ode mnie, tylko z tych nowoczesnych gazet. Ja nie wiem, co to będzie...

* * * * *

Stała klientka, która codziennie po coś przychodzi, czasem nawet bez pretekstu. Mieszka w kamienicy obok. Z mężem. Późno wyszła za mąż, a że mieszkała z matką, jakoś tak wyszło, że nie nauczyła się gotować. Teraz nadrabia zaległości przeglądając wszelkiego rodzaju Przyślij-przepisy, Przepisy-czytelników i inną tego rodzaju makulaturę kulinarną. Przyszła do mnie z rana i pochwaliła się zakupami:
- Tu obok kupiłam płucka, te są świeże, pani powącha.
Nie wącham. Nie znoszę podrobów.
- Kupuję codziennie.
- Ale... ale że płucka codziennie?
- Tak. Mój lubi pierogi z płuckami, a to się tak łatwo robi.
- No, skoro lubi... Codziennie? Od jak dawna?
- A od poniedziałku. Tak mu posmakowały, się ucieszyłam i mu powiedziałam, że będzie jadł, ile będzie chciał, a potem mam fajny przepis na cielęcinę w galarecie, co ją już raz robiłam.
Po południu przychodzi jej mąż. Rozgląda się, wyraźnie czeka, aż zostanie ze mną w sklepie sam.
- Mogę w czymś pomóc?
- Moja tu była, gadała z panią.
- Tak. Jak tam pierożki z płuckami? Tym razem równie smaczne, czy z dnia na dzień smaczniejsze żona robi?
- Ja właśnie w tej sprawie. Pani jej powie, żeby przestała. Ja już nie mogę.
- Nie rozumiem. Niech pan jej powie...
- Nie umiem. Będzie smutna, a potem zrobi tę, no... cielęcinę, wstrętną taką, łe! Niech jej pani coś podrzuci, przepis jakiś, to może się przestanę telepać, jak ona fartuch w kuchni zakłada.
I poszedł. Zastanawiam się, co by tu jej pokazać, kiedy przyjdzie w poniedziałek, bo jutro... Jutro dobrego męża czekają pierogi z płuckami.

* * * * *

Na pewno przed trzydziestką. Dziwny, chaotyczny typ. Za rękę prowadził dziecko, chłopca, ja bym mu dała dwa latka, nie więcej. Wolniutko weszli, niespiesznie się rozglądają. Mały podszedł do lady z napojami i wytargał Kubusia. Zaniósł go tacie. Tata zapłacił za napój, za dużego lotka i poprosił dwa bilety do strefy miejsko - podmiejskiej, jeden normalny i jeden ulgowy. Po czym... wyszedł. Sam. Mały zajęty piciem patrzył za nim i nie reagował. Za drzwiami zobaczyłam zaparkowany samochód na awaryjnych, tu nie wolno się zatrzymywać, ale ludzie i tak to robią. Pomyślałam więc, że poszedł do tego samochodu i zaraz wróci, skoro Mały tak spokojnie stoi. I stoi. I stoi. Całkiem sporo już wypił, zamknął butelkę, popatrzył na mnie i stoi.
- A twój tata to gdzie się podział?
Mały popatrzył i stoi, jak stał. Kurczę, nie wiem. Inne dziecko by się zaniepokoiło, nawet wpadło w histerię, że go tak rodzic opuścił, a ten nic. Co jest?! Zanim zdążyłam pomyśleć, co tu robić, drzwi otwiera rzeczony tata:
- ...zusmaria, dziecka zapomniałem. Chodź! Idziemy!
Mały podał mu rączkę i wolniutko, wolniutko wyszli. Po reakcji synka wnioskuję, że to nie był pierwszy raz.

* * * * *

Blondynka, jak z obrazka Chełmońskiego z przaśnymi dziewuchami, śliczna, gimnazjum. Coś się czai za bardzo, jeszcze nie wiem, o co może chodzić i nawet nie podejrzewam, że za chwilę zgodzę się stać współodpowiedzialna za oszustwo. Głos jej się łamał, gdy mówiła:
- Proszę pani, chcę, żeby mi pani skserowała na kolorowo przód tego świadectwa i tył innego. Na jednej kartce. Proszę.
Druki na świadectwa mają takie specyficzne kolory i nie ma możliwości, żeby ksero wyszło w tym samym odcieniu. Poza tym kopia będzie się bardziej świeciła. Nie wiem, kogo chce oszukać, Zakładam, że rodziców. Zerkam na jej oceny: nie są złe. Pewnie chodzi o jakiś konkretny przedmiot, z którego chciałaby mieć lepszą ocenę. Dobra! Czemu nie? Zrobiłam to, o co prosiła i takiej ulgi, jaką miała na twarzy, gdy chowała do teczki kserówkę nie widziałam od dawna.
Rodzicu! Dokładnie się przyjrzyj świadectwu dziecka.

* * * * *

Stał przed kioskiem rozglądając się chwilkę, zanim wszedł. Czekał, aż wyjdzie ostatni klient. Pomimo wysokiej temperatury miał na sobie bluzę, kaptur na głowie, czapeczkę z daszkiem, ciemne okulary. Podszedł do mnie, nerwowo rozglądając się w poszukiwaniu kamer i wręczył mi karteczkę. Włączyła mi się czerwona lampka, która zgasła zaraz po przeczytaniu zdania: "Czy jesteś jedną z nich?" Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale ruchem ręki i sykiem pokazał mi, że mam odpowiedź napisać. "Nie" - napisałam. Kimkolwiek są "oni". Zaczynam się dobrze bawić. Wtedy typ się odezwał:
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Co dla pana? - staram się być poważna.
- Lotto. Zaraz pani dam.
Z jednej czarnej reklamówki wyjął kolejną, a z niej czarny worek, jak na śmieci. Z niego z kolei wyciągnął kopertę z blankietem. Podał mi go zakreśleniami do dołu. Nie śmiałam spojrzeć, jakie liczby zakreślił! Wrzuciłam do lottomatu, podałam blankiet i kupon, zgarnęłam z bilonownicy 3 zł i zobaczyłam, jak typ... zjada blankiet. Kupon schował w kopertę, kopertę w worek, worek w reklamówkę, a tę w kolejną reklamówkę i wyszedł szybkim krokiem przeżuwając przy tym papier.

* * * * *

Tata, taki rosły chłop z synkiem, na oko trzyletnim, którego niesie na barana. Tata przegląda gazetę, a mały zerka na mnie spod daszka czapki i po chwili odzywa się konspiracyjnym, dziecięcym szeptem:
- Tata?
- Taaak?
- A ta pani jest podobna do mamy.
Tu tata popatrzył na mnie, uśmiechnął się i wrócił do wertowania gazety.
- Nooo.
- Zaprosimy ją do domu?
- Hmm?
- Będziemy mieć dwie mamy, jedną dla ciebie, drugą dla mnie.
- Synu, tata cię jeszcze musi nieco o życiu nauczyć.
669
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Rzeczy, których nie widuje się na co dzień VII
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu 15 zawodów, które już nie istnieją
Przejdź do artykułu Miejska demolka ostatniego kowboja Ameryki
Przejdź do artykułu Cierpienia, które mężczyźni muszą znosić dla swoich kobiet
Przejdź do artykułu Anegdoty z marszałkiem Piłsudskim w roli głównej
Przejdź do artykułu Typowe matki w akcji - jak tu ich nie kochać?
Przejdź do artykułu Ci ludzie byli zapamiętani jako ostatni
Przejdź do artykułu 7 zwariowanych ciekawostek z odległego Kazachstanu
Przejdź do artykułu Historia jednego trollingu
Przejdź do artykułu Zapytano lekarzy o najdziwniejsze diagnozy, które sami sobie postawili ich pacjenci

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą