Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Piekielne autentyki LII

56 978  
190   38  
Pracowałam kiedyś w optyku i mogę śmiało stwierdzić, że bardzo wielu ludzi żyje w nieświadomości, iż okulary należy myć. Całe. Nie tylko szkła. Idąc do szewca, wypadałoby oddać czyste buty do naprawy. To chyba nie jest tak oczywiste dla niektórych osób.

Pewnego dnia pojawiła się u mnie pani w średnim wieku. Na oko elegancka i zadbana. Prosiła o zagięcie zauszników, bo okulary spadały jej z nosa. Biorąc je do ręki, na początku nie wiedziałam od czego zacząć. Część zausznika, która zagina się za uchem była tak brudna, że brzydziłam się wziąć to do ręki. Musiałam je zaginać przez ściereczkę, na której później została gruba warstwa tłustego brudu. Pani raczej nie myła się za uszami od bardzo dawna.
Przychodzi pan. W okularach ułamany nosek. Trzeba wymienić. Tyle, że to nie było takie łatwe. W każdej szczelinie gruba warstwa brudu. Brązowa maź odpadała płatami, kiedy przykręcałam nosek.

No i pan "pachnący". Zapach było czuć już na wejściu. Prosi o przykręcenie śrubki, bo wypada szkło z oprawy. Aby wytrzymać ten zapaszek musiałam improwizować: "Uu, ale dziś gorąco. Normalnie nie ma czym oddychać. Włączymy trochę wiatrak (czyt. na największe obroty), aby było chłodniej."
Wiatrak trochę pomógł, ale nic nie pomogło, kiedy wzięłam okulary do ręki. Były po prostu tłuste i omal nie wyślizgnęły mi się z ręki. Tłusta powłoka niczym olej to był chyba pot pana "pachnącego". Chciało mi się płakać, bo smród dodatkowo "szczypał" w oczy.
Śrubkę przykręciłam najszybciej jak się dało i pożegnałam się z panem. Aby dostać się do umywalki, musiałam najpierw przebrnąć przez śmierdzącą ścieżkę, którą pan zostawił za sobą. Ręce myłam kilka razy i podnosiło mi się na wymioty.
I ja naprawdę nie wyolbrzymiam. Mam traumę do dzisiaj.

Myślę, że w zawodzie optyka powinny być używane rękawiczki... I maski przeciwgazowe.

by minionek0

* * * * *


Byłem dzisiaj w Krakowie.

Załatwiałem tylko sprawy urzędowe, nie bywam tam zbyt często. Przechodząc koło pewnego skweru, zauważyłem pana stojącego obok "ztujningowanego" Golfa. W jednej ręce kluczyki, a w drugiej piwerko.

Rozumiem chłopa, ciepło jest okropnie. Sam byłem w garniturze, więc mu bardzo zazdrościłem. Taki to ma dobrze, najpierw zimne piwo, potem do auta, okna na full otwarte, przyspieszenie do 100 k/h poniżej 20 sekund.

Achh... jak ja bym tam chciał pomykać sportowym autkiem po drogach ruchliwego miasta, w środku upalnego dnia, na lekkiej, niegroźnej przecież bani, bo jedno, to tylko tak dla orzeźwienia.

Zżerała mnie ta zazdrość. W miarę jak Pan kończył piwo, rosła we mnie. Cała mnie pochłonęła. Byłem tylko nią. To ja byłem zazdrością.

- 997 Halo, Halo... Golf Niebieski, rejestracja, na takim a takim placu.

Usiadłem sobie na ławeczce. Pan chyba mnie zauważył, bo schował się w aucie. Kilka minut później ruszył. Pokonał całe 20 metrów, gdy pojawiła się policja. Słowo daję, że ten radiowóz dosłownie wyskoczył jak dżinn z lampy.

A ja siedziałem dalej na ławeczce. Gdyby ktoś przechodził obok mnie, mógłby usłyszeć ciche: he.. he.. he... he.. he.. he.. heh... he...
Tylko takie chrapliwe, bo od upału ledwo łapałem oddech.

by derko123

* * * * *



Ładnych kilka lat temu, gdy jeszcze chodziłam do liceum, wśród moich znajomych z gimnazjum nastała "moda" na rodzenie. Nie, nie wyolbrzymiam, straciłam rachubę przy -nastej już ciężarnej.

Teraz dzieciaki mają już po kilka latek, a moja strona główna na facebooku jest zalana zdjęciami dzieciaków.

Ostatnio moja dobra znajoma, powiedzmy Ania, urodziła chłopczyka. Nie uległa jednak trendowi i zdjęcia młodego, zamiast na fejsa dodawała do albumów i ramek w mieszkaniu.

Spotkałam ostatnio przypadkiem jedną ze znajomych, które są uzależnione od obwieszczania całej społeczności facebooka, że ich Xavierek był na spacerku (oczywiście "newsy" opatrzone zdjęciami).

Spytała mnie, jak tam Ania się trzyma. Nie wiedziałam o co chodzi, więc dopytałam, na co ona odparła, że przecież Anka PORONIŁA.

Szybko wyprowadziłam ją z błędu i wciąż zszokowana spytałam, skąd ma takie informacje. Jej odpowiedź:

"Bo widziałam ją w ciąży już dawno temu, powinna już urodzić, a na fejsie wciąż nie ma zdjęć maleństwa"!

Na to nie miałam odpowiedzi...
Kiedyś było takie powiedzenie "Nie masz konta na portalu społecznościowym, to nie istniejesz". Teraz powinno się je zmienić na "Jeśli twoi rodzice nie wstawili zdjęć z porodówki, jak się rodziłeś, to nie istniejesz".

by Tiszka

* * * * *



Stacja benzynowa. Lato. 9 osób w kolejce - dwóch kasjerów uwijających się jak tylko mogą.

Koleżanka prosi do kasy kolejną osobę - zgodnie z kolejką.
Do kasy podchodzi mężczyzna (około 35-40 lat) chce zapłacić za paliwo.

W międzyczasie do kasy podbiega starsza kobieta, twierdząca, że ma 70 lat i należy jej ustąpić miejsca w kolejce, ponieważ jest stara biedna, schorowana i "Bo mi się należy!!!"

Babcia kupiła czteropak piwa i wyszła.

by podkrakowkiem

* * * * *



Dwie autobusowe historie o kulturze:

1. Jedzie ze mną kilku łebków gimnazjalnych, widać że wakacje. Z ich rozmowy wnioskuję że młodzież innych słów niż na k., ch., j. i p., niewiele zna. Przy którymś przystanku zauważają kolegę i postanawiają go pozdrowić wystawionym środkowym palcem. Niestety, chłopak jest zbyt zajęty rozmową przez komórkę i starań kolegów nie dostrzega. "No co za c..j j...ny, nie odmachał nam! Zero kultury!" Na co kolejny odpowiada: "Bo kulturę wynosi się z domu, on to pewnie w jakiejś patologii mieszka i pojęcia nie ma co to jest dobre wychowanie". Po czym młodzież wróciła do przerwanej rozmowy.

2. Jedzie ze mną kibic znanej lubelskiej drużyny piłkarskiej i rozmawia przez telefon. Nagle między rozmówcami dochodzi do jakiejś gwałtowniejszej dyskusji na temat sprzątania wspólnego mieszkania. "Wiesz co, zadzwonię do ciebie później. Ja jestem w miejscu publicznym, w autobusie i nie będę tutaj na ciebie klął. Cześć". Kolega najprawdopodobniej nie zrozumiał przekazu i po minucie dzwoni ponownie. "Słuchaj, ja tu jestem w miejscu publicznym, wśród kulturalnych ludzi jestem. Jak chcesz usłyszeć co ja poważnie o tobie myślę, to musisz poczekać aż wysiądę z autobusu i oddzwonię, bo nie będę tu dzieciom bluzgał!". Kolega ponownie nie zrozumiał przekazu i dzwoni po minucie. "Słuchaj, ty mnie sam prowokujesz bym kazał ci s.....alać, a tu dzieci są!! Trzeba im dobry przykład dawać! A ty ze mnie jakiegoś chama i buraka chcesz robić! Wyjdę z autobusu za jakieś 20 minut, to wtedy ci powiem co ja o tobie myślę i o twoim syfie. I jak zadzwonisz jeszcze raz to ci przywalę jak wrócę!"

by nighty

* * * * *



Współprowadziłam dziś w pracy jedno z cyklu spotkań w związku z programem dla panów w wieku "50plus", ogólnie dotyczyło to aktywizacji, przedstawienia ciekawych perspektyw, pomocy w odnalezieniu się na rynku pracy, był też panel pielęgniarski - dziewczyny w ambulatorium robiły panom podstawowe badania, mierzyły, ważyły itp., potem pogadanka o zdrowiu, ruchu, odżywianiu i wreszcie - higienie.
Jeden z panów z niekłamanym entuzjazmem wypalił:
- Bo proszę pani, teraz to są takie specjalne dezodoranty "72h", używasz raz na 3 dni i nie trzeba się myć!

Przypomniało mi to pewne kolonie, kiedy to 10-letniemu chłopcu na 13-dniowy wyjazd mama nie spakowała szczoteczki do zębów "bo się nie przyda".

Zgroza.

by bazienka

* * * * *



Prowadzę małą firmę projektową, głównie wod-kan, ale także trochę hydrotechniki.
Niedawno zgłosił się do mnie klient kończący budowę pensjonatu. Potrzebował projekt przyłącza wodociągu i kanalizacji oraz "jeszcze taki drobiażdżek - zobaczy pan na miejscu".

Przyjeżdżam. Przyłącza to nie problem - długie (ponad 800 m w linii prostej do sieci), ale bez niespodzianek. Ale za to "drobiażdżek" po prostu zwalił mnie z nóg:

W dolnej części ogromnej działki płynął malutki strumień, więc pan inwestor, żeby na czas budowy mieć wodę, sobie go spiętrzył. I to dość "konkretnie" - zalana powierzchnia to na oko jakieś 5-7 arów. Teraz potrzebuje projekt, żeby to zalegalizować. Mówię, uczciwie, że tego nie da się zalegalizować. Co więcej, moja znajomość tamecznych RDOŚ-u* I RZGW** wskazuje, że jeżeli "dzikie" spiętrzenie wyjdzie na jaw to pan - w najlepszym wypadku - zapłaci drakońską karę. Pan jednak się upiera, że "sprawa jest już omówiona w RZGW i Urzędzie Melioracji. Wszystko mi przyklapną, potrzebuję tylko projektu technicznego". Znam te instytucje, więc trudno mi w to uwierzyć, ale pan nie daje się przekonać. Chce projekt techniczny i już.

Dwa dni później mamy podpisać umowę. Pan przychodzi z prawnikiem i propozycją tekstu umowy. Objętość imponująca - 28 stron (zwykle podobne umowy to maks 6-7). Zaczynam czytać. Umowa skonstruowana jest na zasadzie zagadania - przepisane definicje wszelkich użytych zwrotów, treść "dygresyjna" - co kawałek odwołanie do dalszych lub wcześniejszych punktów. Dlatego czytanie idzie mi powoli, co niezmiernie irytuje pana inwestora "wszystko jest tak jak się umawialiśmy, a ja nie mam całego dnia". Ta nerwowość wzbudza moje podejrzenia. I faktycznie zasadne: z pokrętnej treści i piętrowych odwołań wynika nie tylko to, że warunkiem rozliczenia umowy jest uzyskanie pozwolenia wodnoprawnego oraz pozwolenia na budowę (na co jak już pisałem nie ma żadnych szans) ale także to, że biorę pełna odpowiedzialność, za już wykonaną samowolkę...

Pytam czy taka interpretacja jest właściwa i mówię, że na wszelki wypadek zadzwonię po mojego prawnika. Panowie bez słowa zbierają papiery i wychodzą.
Mam nadzieję, że nie znajdą naiwnej ofiary.

by Trzosnek

* * * * *



Z serii Piekielni Klienci. Dokładnie Piekielni Nowi Klienci.

Dwa przypadki.
1. Starszy Pan wybrał sobie kilka lodów Magnum, podchodzi do kasy. SP nie jest naszym stałym Klientem, przypadkowy człowiek, pierwszy raz go widziałam.
Ja: 15 zł poproszę.
SP: Jeszcze reklamówkę pani da.
Reklamówki są u nas albo po 10 groszy albo najzwyklejsze zrywki z uchem bezpłatnie, Klient wybrał tę płatną.
Ja: To jeszcze 10 groszy poproszę.
SP: A nie mam, tylko równe 15 zł, ale przy następnej okazji zapłacę.

Takie rzeczy, nie tylko co do reklamówek, jak najbardziej u nas, ale jak znamy Klienta i wiemy, że faktycznie wróci.

Ja (po lekkim zonku): To w takim razie proponuję skorzystać z bezpłatnej reklamówki, na pewno utrzyma lody, może pan sobie wziąć ich kilka i zapakować jedna w drugą dla pewności.
SP (oburzony): Strasznie chamska obsługa w tym sklepie!!!

2. Wieczór późniejszy, podchmielony i lekko żulowaty koleś w wieku na oko 25 max zaczepia mnie, myjącą podłogę. Pierwszy raz go widzę, wcześniej miałam poranne zmiany, aczkolwiek słyszałam o nim już od koleżanki, którą lekko przeraża, szczególnie nieobliczalnym spojrzeniem, wskazującym na odurzanie się nie tylko alkoholem.
K: Sie masz mordo, kasztelana to masz więcej?
Ja: Nie przypominam sobie żebyśmy przechodzili na "Ty"...

Gwoli wyjaśnienia, ja już 40 mam na karku i sobie zwyczajnie nie życzę takich tekstów typu "mordo", od człowieka, którego widzę pierwszy raz w życiu i duuużo ode mnie młodszego, może młodsze pokolenie nie widzi w tym nic złego, ale dla mnie to przegięcie lekkie.

K: A to spie***laj szmato, rób co robiłaś.

by speedymika

* * * * *



Historia miała miejsce jakiś rok temu. Zanim jednak przejdę do niej, zrobię wstawkę z egzaminu na prawo jazdy, który zdawałem kilka lat temu.

W dniu, w którym zdawałem egzamin, zdawała także moja koleżanka z liceum. Siedzieliśmy razem w poczekalni, została wyczytana, poszła zdawać. Wróciła po jakichś pięciu minutach, wynik więc oczywisty. Pytam więc, co się stało. Odpowiedziała, że nawet nie ruszyła samochodem. Odpowiedziała prawidłowo z płynów i świateł, a później, gdy wsiadła do samochodu egzamin został przerwany z wynikiem negatywnym. Dlaczego? Egzaminator odpowiedział, że nie obeszła pojazdu przed ruszeniem, przecież mógł za nim siedzieć na przykład pies lub dziecko. Śmieszne, prawda? Przecież na ogół ludzie po prostu wsiadają w auto i jadą. Jednak historia mnie nauczyła, że jednak czasem warto się rozejrzeć czy nie ma jakichś niespodzianek w okolicy naszego pojazdu.

Jakiś rok temu robiłem zakupy w sklepie Lidl. Zaparkowałem prostopadle przodem niedaleko wejścia do sklepu. Czyli chcąc wyjechać z parkingu musiałem wycofać. Na ogół, gdy moje zakupy są niewielkie i jadę sam, wrzucam je na siedzenie pasażera. Nieco większe, na przykład siatka z owocami, wrzucam do tyłu i przypinam pasem, żeby podczas ewentualnego wypadku rozpędzona siatka mnie nie zabiła. Gdy jednak robię większe i cięższe zakupy (butelki, puszki, ciężkie siatki) wrzucam wszystko do bagażnika. Pewnie sporo ludzi robi podobnie. Tego dnia na szczęście robiłem te większe zakupy.

Wychodzę ze sklepu z wózkiem, podjeżdżam pod bagażnik i o mało nie dostaję zawału. Za autem siedzą na ziemi dwie małe dziewczynki, pewnie między trzy a pięć lat. Co się okazało? Stanąłem na jakimś kredowym rysunku, a dziewczynki chciały go sobie dokończyć i po prostu przyszły, i rysowały dalej kredą. Nie miałem prawa ich zobaczyć, gdybym po prostu wsiadł prosto ze sklepu do auta. Zastanawiam się, ile lat bym oglądał świat w kratkę, gdybym wsiadł do auta, ruszył i je rozjechał.

Wiecie co jest najlepsze? Tego dnia był duży ruch na tym parkingu. Skąd w ogóle wzięły się tam dwie małe dziewczynki bez żadnej opieki? Otóż młode mamusie w stylu "trzy czwarte życia na solarium, jedna czwarta na tipsach", radośnie sobie plotkowały na ławeczce kilkadziesiąt metrów dalej. Podszedłem do nich, zwróciłem dość głośno uwagę, że może zainteresowałyby się córkami, bo o mało nie doszło do tragedii. Zostałem zwyzywany od zboczeńców i pedofilów. Najlepiej tak, gdy brak argumentów, a w głowie ma się siano zamiast mózgu.

Od tego czasu zawsze obchodzę samochód. Warto. Już kilka razy mogła na mnie czekać jakaś niespodzianka za samochodem lub pod kołami. Warto jednak stracić te kilka chwil, a mieć przynajmniej święty spokój i bezpiecznie sobie ruszyć pojazdem, zwłaszcza podczas cofania.

by Torreador

<<< W poprzednim odcinku

4

Oglądany: 56978x | Komentarzy: 38 | Okejek: 190 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało